Początki „Głosu Pocieszenia” Aleksandra Milewicz
W grudniu ubiegłego roku minęło 35 lat od chwili ukazania się pierwszego numeru „Głosu Pocieszenia”. Był rok 1988. Wtedy przez Polskę przetaczały się gwałtowne i duże strajki, manifestacje. Władze komunistyczne widziały, że ich pozycja słabnie i rozpoczynały rozmowy z nielegalnie działającą podziemną Solidarnością. W naszej parafii bardzo intensywnie działało Duszpasterstwo Ludzi Pracy (DLP). W tym czasie były jeszcze podsłuchy, aresztowania, sprawdzano, kto przychodzi na Msze Święte za Ojczyznę. Próbowano zastraszać społeczeństwo i kapłanów. Ale jednocześnie widać było, że idzie zmiana. Jak wiadomo, były to czasy bez internetu, portali społecznościowych i telefonów komórkowych. Informacje znajdowało się m.in. w prasie. Właśnie wtedy narodził się pomysł, aby zacząć wydawać własne, niezależne pisemko parafialne.
Tak właśnie, pisemko, a nie pismo, ponieważ pierwszy numer „Głosu Pocieszenia” to 4 strony formatu zeszytowego. Pismo miało poruszać ważne dla parafii sprawy, miało informować wiernych o tym, co się dzieje i co będzie się działo w parafii. Miało integrować parafian. Miało być skierowane do wszystkich – starszych i młodszych, chodzących do kościoła i niechodzących. Ojciec Tadeusz Sarota pisał: Niechże ten „Głos” dotrze do wszystkich: do tych, którzy chodzą do kościoła, i do tych, którzy do kościoła nie chodzą, bo nie mogą bądź nie chcą. Wszyscy, którzy mieszkają na terenie tej parafii są objęci Jej szczególnym patronatem i informacje podawane w tym pisemku będą kierowane do wszystkich.
czytaj dalej... >>>
35 lat GP – wspomnienia Barbara Ćwik
Po dłuższej przerwie, w grudniu 2005 r., ukazał się nowy numer GP.
Znalazłam się w gronie osób, które odpowiedziały na apel o pomoc w jego tworzeniu. Proboszczem, a zarazem naszym opiekunem był o. Wojciech Ziółek SJ, posługujący w parafii od 18 września, kapłan pełen wigoru i bardzo życzliwy. Za jego kadencji czasopismo otrzymało swój pokoik redakcyjny z aneksem kuchennym. „Kto wymyśla, ten realizuje” – tak do nas mawiał i trzeba było trzy razy się zastanowić przed zgłaszaniem swoich pomysłów.
Redaktorem naczelnym był wtedy Bogumił Nowicki. Trzymał nas mocną ręką, miał wszakże doświadczenie dziennikarskie i wiedział najwięcej o tym, jak powinno się robić pismo. był właścicielem agencji reklamowej, więc dysponował odpowiednimi narzędziami, aby przygotować pismo do druku.
Składem zajmował się Marcin Kisiecki, sekretarzem redakcji była zawsze uśmiechnięta Iwona Kościelska. Z naszego pierwszego spotkania pamiętam jeszcze Iwonę Kubiś, polonistkę – pisała ciekawe, dobrze skonstruowane teksty, z poczuciem humoru i dużą wiedzą o parafii. Wyróżniał się z naszego grona Bogdan Szyszko, człowiek-orkiestra, potrafił zawsze wyciszyć emocje, starał się znajdować jak najlepsze wyjście z sytuacji drażliwych – bo takie przecież zawsze są w grupie osób o różnych charakterach, temperamentach i wizjach. Był również fotografem życia parafialnego – do dzisiaj korzystamy z jego archiwum.
czytaj dalej... >>>
Przez redakcję przewinęło się wiele osób, nie mam czasu, żeby wszystkich tu wymienić. Wierni czytelnicy mogą sprawdzić w numerach archiwalnych, w stopce redakcyjnej, jak zmieniała się obsada redakcji.
Zmieniała się nie tylko szata graficzna, ale i rubryki, jedne znikały, pojawiały się nowe. Przez parę lat prowadziłam kącik „Czytaj z nami – z półek biblioteki parafialnej”. Mieliśmy wtedy umowę z WAM-em, że w zamian za reklamę wydawnictwa dostaniemy parę razy w roku, książki, i to takie, jakie ja wybierałam z ich szerokiej oferty. Był to dla mnie czas, kiedy każdą wolną chwilę poświęcałam na lekturę, szczególnie cenna była dla mnie mini-seria o Trójcy Świętej autorstwa Marii Miduch.
Pojawiła się z czasem rubryka „Sacrum w sztuce”, wciąż sprawia mi wielką przyjemność opowiadać Wam w niej o moich fascynacjach malarstwem, rzeźbą i rękodziełem religijnym. Mam nadzieję, że i Czytelnikom teksty te dostarczają wiele dobrych emocji.
Czasem robiłam wywiady z nowymi kapłanami, pisałam też o ciekawych wykładach w ramach Parafialnej Akademii Rozmaitości, którą stworzyła prof. Grażyna Pańko, zapraszała na nie ciekawych ludzi z uczelni. Niestety przychodziło na nie coraz mniej ludzi, a szkoda.
Żałuję, że nie ma już takich rubryczek jak „Parafialny Savoir-vivre”, „Święci, którzy nas inspirują”, „Rubryka dobrych wiadomości” – lubiłam je bardzo. Zwłaszcza ta ostatnia wlewała ciepło w moje serce, bo kiedy wokół najczęściej słyszymy narzekania, to dobrze jest poczytać o drobnych, dobrych słowach, uczynkach. Podobnie było z rubryką „Choćby inni od nas nie wymagali”, i tutaj aż chciałoby się Was drodzy parafianie, poprosić o takie historie, krótkie, ale pokrzepiające, przywracające wiarę w człowieka.
A czytanie nowego numeru chyba każdy rozpoczynał od felietonu o. Jana Ożoga SJ, pełnego mądrości, humoru, życzliwości, ciepła. Jestem dumna, że udało się naszej redakcji wydać książkę z wszystkimi tymi tekstami.
3 grudnia 2020 r. Bóg zaprosił o. Jana do siebie. Numer styczniowy w 2021 r. był poświęcony właśnie jemu. Udało się go wydać w całości w kolorze i od tamtej chwili już każdy numer jest wydawany w kolorze.
Dużą rolę i wysiłek finansowy w wydawaniu GP ponosi ojciec proboszcz – to z kasy parafialnej finansowany jest papier i druk naszego pisma. Cały nasz wysiłek i czas poświęcany na stwarzanie kolejnych numerów jest dla Was, drodzy parafianie, chcemy Was nie tylko informować, ale i formować, pocieszać, dzielić się tym, co ciekawe i ważne.
Kiedy wychodził pierwszy numer biuletynu „Głos Pocieszenia”, nawet filozofom się nie śniło, że 35 lat później nasza parafia ciągle będzie miała swoje pismo, i to na tak wysokim poziomie. A propos filozofów, mamy ich dzisiaj w redakcji aż troje, dzięki nim możemy zamieszczać artykuły pokazujące Kościół i życie chrześcijanina z innej nieco strony, ciekawiej i bardziej wnikliwie.
Nie zerwaliśmy z przeszłością, przecież to, kim jesteśmy dzisiaj, ma swoje korzenie w przeszłości. W każdym numerze podążamy śladami historii, wciąż jeszcze nieznanych większości. Poznajemy ludzi zwyczajnych, koło których niejednokrotnie przechodziliśmy, nie zdając sobie sprawy, jaką ciekawą książkę można by o ich losach napisać. Takim był profesor Rudkowski, piszący do GP pod pseudonimem „doktor Zbigniew”. Dzięki temu, że jakoś tak wyszło, że to ja miałam przeprowadzić z nim wywiad, poznałam ciekawego, mądrego, dobrego człowieka i przez rok, jaki mu pozostał na ziemi, zaprzyjaźniłam się z nim i jego wspaniałą żoną.
Zespół redakcyjny w ciągu tych lat zmienił się bardzo, tylko ja zostałam z pierwszego składu – kawał historii. Takie jest życie, z różnych powodów odchodziły kolejne osoby, na szczęście przychodziły następne i pomimo często niewiary we własne umiejętności – świetnie się sprawdzały. Nie brakowało stresu, czasem nie mogliśmy się do końca dogadać, jak to w życiu bywa, ale kiedy brało się do ręki nowy, pachnący jeszcze farbą numer, to zapominało się o tym – była radość i duma, że znowu dajemy Wam kawałek dobrej roboty, zatrzymane na jego stronach to, czym żyliśmy, opisywane przez lata historie o ludziach i miejscach nam bliskich.
Obecnie redaktorem naczelnym „Głosu Pocieszenia” jest o. Janusz Śliwa SJ, proboszcz i autor nie tylko „Słowa od proboszcza”. Mówiąc językiem młodzieżowym, wkręcił się w tę robotę i cieszy się każdym kolejnym numerem.
Brakuje mi trochę Waszego, drodzy parafianie, głosu – krytycznego, doradczego – ale bardzo chcemy wiedzieć co dla Was jest ważne, z jakimi problemami się borykacie, co Was cieszy, czym chcecie podzielić się z czytelnikami.
Przy stoliku prasowym „Głosu Pocieszenia” jest skrzynka – nie tylko na ofiary, ale i na Wasze listy do redakcji. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że aby wyszedł nowy numer naszego parafialnego pisma, potrzebna jest praca wielu osób. Najpierw trzeba się spotkać i coś wymyślić – co będzie w numerze, potem ktoś musi te pomysły spisać, wyszukać ilustracje, potem zrobić redakcję i korektę tekstu, a grafik układa to wszystko na stronach, a wszystko to zajmuje bardzo dużo czasu. Gotowy skład przesyłamy do drukarni i wtedy wkraczają kolporterzy i dystrybutorzy. To wszystko robimy kosztem naszego wolnego czasu, który odbieramy naszym rodzinom – mamy nadzieję, że nam to wybaczą, bo i oni są dumni z tego, co robimy.
Staramy się robić dla Państwa jak najciekawszy i jak najpiękniejszy każdy numer. O dziwo, tematów nam ciągle nie brakuje, ale potrzebujemy chętnych do pracy, bo mając swoje życie i pracę, nie zawsze dajemy radę. Ukazują się tylko 4 numery w roku, bo brakuje czasu i rąk. Bardzo chętnie przyjmiemy do swego grona tych, którzy mają coś do powiedzenia, mają ciekawe pomysły, chcieliby coś zmienić, robią zdjęcia albo chcieliby pomóc w kolportażu.
Wszystkim tym, z którymi Bóg skrzyżował moje ścieżki podczas tych 18 lat, chciałabym bardzo podziękować – za cierpliwość, wyrozumiałość i za krytykę, która pozwoliła mi pracować coraz lepiej.
Bóg zapłać!